niedziela, listopada 30, 2014

Przeżyj to sam - mój poród.

Przeżyj to sam - mój poród.

niedziela, listopada 30, 2014

Przeżyj to sam - mój poród.

      Od dawna chciałam o tym napisać, tylko zbierałam się i zbierałam i ciągle miałam coś takiego w głowie, że po co, że może to tak miało być, chociaż to był horror.. Nie wiem czemu tyle z tym zwlekałam, na dobrą sprawę powinnam iść z tym do ordynatora i tyle, ale nie poszłam. Czy dobrze zrobiłam? Pewnie nie, choć szpital aż huczał, bo mąż narobił zadymy ale jakoś nikt specjalnie na to uwagi ostatecznie nie zwrócił. Podobno mam jeszcze szansę, aby złożyć skargę. Tylko na kogo? Nikt mi się nie przedstawiał, a gdyby się przedstawił to pamiętałabym?
Opiszę to bez ogródek, jeśli nie chcecie czytać o porodzie, nie przewijajcie dalej ;)

   
      Zaczęło się 05.06.2014

      O godzinie 6 rano obudziłam się wyspana i przepełniona energią, było inaczej niż zwykle. W toalecie także okazało się, że coś się dzieje, śluz był różowy i mimo tego, że w ciąży plamiłam aż 3 razy to tym razem wydało mi się to czymś innym niż tamte wcześniejsze. Wmawiałam sobie jednak, że to nie może być już teraz. Termin miałam wyznaczony na 15.06. Nie byłam przygotowana psychicznie na to, że to już dziś.

      W ciągu dnia mężuś zrobił jeszcze pizze, najadłam się nią po uszy i praktycznie do wieczora czas spędziłam na piłce do ćwiczeń, takiej duuuużej z biedry i wiecie co? Moja była tysiąc razy lepsza od tej w szpitalu, tamta za niska i twarda, eh szkoda gadać, miałam porównanie więc żałowałam tylko, że nie wzięliśmy jej później ze sobą. Wieczorem dopiero z racji upałów wyszłam na spacer ze znajomymi, mężem i pieskiem. Przez cały dzień miałam nieregularne lekkie skurcze.

      Po 22 zaczęło boleć nieco mocniej, stwierdziłam, że przeznaczenia oszukać się nie da ;) Mąż zniósł torbę do samochodu, ja poszłam pod prysznic. Po prysznicu ubrałam się i zeszliśmy na dół do auta, zaczął lekko kropić deszcz, ja znowu wahałam się czy, aby na pewno już powinniśmy jechać. Posiedzieliśmy z pół godziny i coraz silniejsze skurcze same zadecydowały. W drodze do szpitala trafiliśmy jeszcze na drogowców, którzy malowali pasy.. o losie! Nie chcieli nas przepuścić, mówili żebyśmy chwilę poczekali. No ok w jedną małą chwilę to chyba nie urodzę. Do szpitala dotarliśmy na chwilę przed północą.

      Po przyjeździe położna z izby przyjęć stwierdziła, że nie wyglądam na taką, która rodzi, bo nie pokazuję po sobie, że mnie boli.. a co miałam już wrzeszczeć? Powiedziała, że lekarz mnie zbada i zadecyduje, czy mam jechać do domu, czy będę przyjęta. Lekarz zbadał, zapytał: "a pani to sobie z takim 4-centymetrowym rozwarciem to sobie w domu siedziała?" i rzucił ręcznikami papierowymi w brzuch, abym się wytarła z żelu.

      Położna przyjęła do szpitala, kazała się przebrać w koszulę, zdjąć "staniczek" i położyć się na kozetce. Pytanie po co? A no po lewatywe.. mówię jej, że byłam już dzisiaj w toalecie z tysiąc razy i wolałabym nie, a ona: "lekarz przepisał, to robię" jeżeli jest taka możliwość i nie czujecie potrzeby, nie zgadzajcie się, mnie wymęczyło to tak, że na to co trzeba nie miałam już później siły..

      Pojechaliśmy windą na oddział, poród rodzinny, toalety w pokoju brak, trzeba chodzić, w sumie nawet lepiej chodzić ale lewatywa.. oj dała o sobie znać. Dopiero koło 4 nad ranem mogłam iść pod prysznic, ulżyć sobie ciepłą wodą. A tak poza tym to standard, KTG co jakiś czas i badanie.

      Mąż przed 6 pojechał do mieszkania wyprowadzić pieska, a mi się zachciało spać, więc sobie na chwilę przysnęłam. Ten sam lekarz natomiast, który rzucał we mnie ręcznikami, przestraszył mnie, że "tutaj porodówka tu się nie śpi, pani śpi czy rodzi?!" Wiecie co? Teraz to bym mu coś odpowiedziała, wtedy pełna obaw co stanie się za chwilę, jakoś zapomniałam "języka w gębie". No i po odpoczynku, a organizm zwyczajnie chciał się zregenerować przed kulminacyjnym momentem, bo skurcze nad ranem były już dość uciążliwe, a na tamtą chwilę praktycznie uspokoiły się.

      Około 9 zmienił się personel, położne które na tę zmianę przyszły były okropne. Jedno co nas ratowało w tej całej sytuacji, to praktykantka z pierwszego roku studiów i jej mentorka. Na wszystkie pytania odpowiadała, a kiedy czegoś nie wiedziała dopytywała u personelu. Była prawie przy każdym skurczu, chwaliła i współczuła, mam nadzieję, że nie zmieni się w czasie studiów i będzie świetną położną.

      Skurcze nie do wytrzymania, chcesz iść do toalety, a tam tabun studentów, zero intymności, każdy się gapi, kiedy w połowie drogi łapie cię skurcz..
   
      Jedna z położnych miała wadę wymowy, tyle pamiętam i to jak za każdym razem kiedy przychodziła mówiła: "pani wiolu my chcielibyśmy, żeby te skurcze były już większe" i cap mnie za pierś, bo to zwiększa intensywność skurczy, ok, ale takie podchody to było nic tylko kolejne cierpienie bo piersi bolały okrutnie kiedy tak z nienacka na nie naciskała :/ raz też usłyszałam od niej, że nie umiem oddychać, w szkole rodzenia powinni mnie nauczyć. Nie nauczyli. Ostatecznie była na tyle łaskawa, że powiedziała jak mam oddychać i za każdym skurczem przypominał mi o tym mąż, który czuwał przez każdą sekundę spędzoną ze mną podczas tego pięknego dnia.

       Obchód godzina około 10, zbiegowisko stwierdziło, że trzeba mi przebić pęcherz płodowy, bo rozwarcie 7 cm, a wody dale nie odchodzą. Sprawę tę powierzyli studentce pierwszego roku i zgadnijcie czy się udało. Oczywiście, że nie. Ból jaki wtedy poczułam cisnął do moich oczu hektolitry łez. Czyli dalej nic.

       Pół godziny przed cc podano mi oksytocynę, jeszcze kilkanaście dni po porodzie czułam skutki "szybszego wprowadzania" jej do mojego krwioobiegu, położna z wadą wymowy wcierała ją  moją rękę z należytym zapałem. Z tych ostatnich momentów pamiętam niewiele, miałam już na prawdę dość. Mąż z bezsilności miał taki smutny wyraz twarzy, że nie wiedziałam już co z nami będzie..

URYWKI Z OSTATNIEJ CHWILI:


  • Lekarz krzyczy na położne czemu te nie zareagowały szybciej.
  • Tlen.
  • Więcej tlenu.
  • Skurcz.
  • Położenie mnie na płaskim łóżku.
  • Położna z wadą wymowy co chwila każe mi się przekręcać na boki.
  • Padam z wycieńczenia, mówię że już więcej nie wytrzymam, dziecko napiera.
  • Przebili pęcherz płodowy, słyszę, że zielone wody. Tętno maleje...
  • "Pani nas zupełnie nie słucha!"
  • Decyzja: cesarka. Nie byłam już wtedy na tyle świadoma, żeby cokolwiek zrobić.
  • Położne biorą mnie pod pachy, mąż mówi im żeby mnie czymś zawiozły, a one: "ale jak skoro łóżko nie ma kółek"
  • Idę na blok. "Ile ma pani wzrostu?" (Czy to na prawdę istotne?! Teraz?!) 169 cm, "no chyba na obcasach" (Bez komentarza)
  • Złapał cię skurcz? Spróbuj wejść na łóżko operacyjne.
  • Kolejny skurcz, a anestezjolog mówi, żebyś wygięła się jak kot, bo będzie robił znieczulenie: "pani chyba na jakichś prochach jest, mówię do pani, a pani mnie w ogóle nie słucha!" położna, ta sama co wcześniej, pomaga mi się wygiąć.
  • Znieczulenie zaczyna działać, zaczynam do nich mówić, bo widzę, że mój lekarz prowadzący wykonuje cc. Anestezjolog: "taka fajna dziewczyna, a słuchać nie chciała" 
Ciąg dalszy nastąpi...

poniedziałek, listopada 24, 2014

Sernik z jabłkami. Obecnie zdecydowany faworyt!

Sernik z jabłkami. Obecnie zdecydowany faworyt!

poniedziałek, listopada 24, 2014

Sernik z jabłkami. Obecnie zdecydowany faworyt!

Serniki kocham, miłością niezmienną od dawna. Pamiętamy z Siostrą moją cudowny sernik naszej Mamy, który zrobiła dla nas na powrót z obozu harcerskiego, był z brzoskwiniami i nigdy więcej już takiego nie było, ale są inne również przepyszne. :)
Dzisiaj chciałabym Wam przedstawić sernik z jabłkami, miałam powiem szczerze obawy, czy nie podejdzie mi za bardzo sokiem z jabłek ale nic z tych rzeczy jest cudny, kremowy i owocowy. Taki jak powinien być - ideał serniko jabłecznik z cynamonową skórką.

Na sernik potrzebujemy:

CIASTO:
  • szklanka mąki pszennej
  • 75 g zimnego masła
  • 1/4 szklanki cukru
  • 1 jajko
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
MASA SEROWA:
  • 500 g sera białego, może być w wiaderku lub kostka 2-krotnie zmielona
  • 2 jajka, białko i żółtko oddzielnie
  • 100 g miękkiego masła
  • 1/2 szklanki cukru
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 1 budyń w proszku bez cukru, może być śmietankowy lub waniliowy
  • szczypta soli
DODATKOWO:
  • 3 średnie jabłka pokrojone w ósemki.
Zagniatamy szybko kruche ciasto, wykładamy nim tortownicę albo kwadratową blaszkę o wymiarach około 20x20 cm. Wkładamy do lodówki na czas wykonania masy serowej.

Masło ucieramy z cukrem i żółtkami na puch, następnie dodajemy ser i mieszamy do połączenia się składników. Dodajemy jogurt i budyń i również mieszamy tylko do momentu połączenia się składników.
Z białek i szczypty soli ubijamy pianę i łączymy delikatnie z masą serową.
Na ciasto wykładamy przygotowane wcześniej jabłka i zalewamy je masą serową. Wierzch posypujemy cynamonem.
Wkładamy do piekarnika na około 50 minut/180 stopni, nie trzeba wcześniej nagrzewać piekarnika.
Sernik ładnie popęka ale wg mnie taki ich urok jeśli są na prawdę puszyste w środku. :)

Chciałam się Wam jeszcze pochwalić takim moim małym sukcesem :) Wygrałam pierwszą nagrodę w konkursie BIOWINu na przepis na domowy chleb. :) 

czwartek, listopada 20, 2014

Kruche ciasteczka z ziarnami konopii.

Kruche ciasteczka z ziarnami konopii.

czwartek, listopada 20, 2014

Kruche ciasteczka z ziarnami konopii.

Tak, dokładnie z ziarnami konopii! 
To całkiem legalne, a nawet bardzo zdrowe :)

Ziarna konopii zawierają wszystkie potrzebne aminokwasy i niezbędne kwasy tłuszczowe (Omega 3,6 i 9), łatwostrawne białko wysokiej jakości (lepsze niż sojowe), 2-4 % gamma-linolenowego kwasu, niedostępnego w większości żywności, a także witaminy, minerały i oczywiście błonnik pokarmowy. Dla zdrowotności każdy powinien jeść go codziennie. Ziarna można prażyć na patelni i chrupać albo dodawać np. do sałatki. Można także zmielić ziarna i dodać do koktajli, albo upiec z nim ciasteczka. Tak też poczyniłam.

Na piekarnikową blachę ciasteczek potrzebujemy:
  • 20 g zmielonych ziaren konopii
  • 220 g mąki pszennej
  • 140 g masła
  • 60 g cukru
  • 2 żółtka
Z podanych składników szybko zagniatamy ciasto, składniki na ciasto kruche oczywiście muszą być zimne. ;) Ciasto owijamy folią i wkładamy do lodówki na 20 minut.

Po 20 minutach posypujemy blat mąką i rozwałkowujemy ciasto, wycinamy ciasteczka o kształtach jakie nam tylko nasze domowe foremki pozwolą. :)

Pieczemy około 20 minut w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku.






Zapraszam również na Facebooka na konkurs z nagrodami niespodziankami :)

wtorek, listopada 11, 2014

Ciemieniucha vs Liniment 0:1. Koniec meczu ;)

wtorek, listopada 11, 2014

Ciemieniucha vs Liniment 0:1. Koniec meczu ;)

Ciemieniucha u nas pojawiła się dość późno, bo w 4 miesiącu. Początkowo małe łuski, które nie zdawały się być ciemieniuchą, ale teraz wiem, że były to jej początki.

Mała główka na prawdę szybko potrafi zapełnić się żółtymi łuskami, które nie dają za wygraną.

Nawet codzienne mycie główki dziecka nie jest w stanie jej uchronić przed powstaniem ciemieniuchy. Jest ona wynikiem nadmiernej pracy gruczołów łojowych, które nadmiernie pracują ze względu na znajdujące się jeszcze w ciele malucha hormony mamy. W niewielu przypadkach ciemieniucha utrzymuje się i nawraca nawet do 3 urodzin dziecka.

Jak radzić sobie z ciemieniuchą?


Sposobów jest kilka.

Napiszę o tym, który zdał u nas egzamin.

Codziennie rano, godzinę przed kąpielą smarowałam główkę Oskarka Liniment'em, aby po kąpieli móc wyczesać łuski, które ładnie podsychały.
Wieczorem, znowu wyczesywałam łuski, główka była na tyle sucha, że  łuski odchodziły, po takim zabiegu natłuszczałam główkę ponownie Liniment'em, aby zapobiec podrażnieniom, bo ciemieniucha jest na prawdę uporczywą i wredną przypadłością. Na całe szczęście tylko dla mamy, bo dziecka to nie swędzi.

Po tygodniu mieliśmy na prawdę czystą główkę bez łusek. :)

Ja dalej natłuszczam główkę Liniment'em, aby nie była przesuszona. Według mnie jest to dużo lepsze rozwiązanie niż sama oliwka, która zostawia bardzo tłusty film na główce. Przy używanym przez nas preparacie po około godzinie nie ma śladu :)

Polecam!

sobota, listopada 08, 2014

Sernik z brzoskwiniowym musem :)

Sernik z brzoskwiniowym musem :)

sobota, listopada 08, 2014

Sernik z brzoskwiniowym musem :)

Sernik ten znalazłam na blogu Relaxtime i od razu wydawał mi się bardzo smakowitym kąskiem :) Dodatkowo promocja w biedrze na twaróg umocniła mnie w przekonaniu, że sernik zrobić trzeba :)



Na zgrabny serniczek potrzebujemy:

CIASTO:
- 80 g mąki
- 40 g zimnego masła (dałam margarynę i tez żyję)
- 40 g cukru pudru
- 1 małe żółtko

Wszystkie składniki należy zagniatać do momentu połączenia się składników. U mnie wyszło coś na rodzaj kruszonki, która łatwo było później rozprowadzić na blaszce :) ciasto zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na około pół godziny.

MASA SEROWA:

Wszystkie składniki na masę, powinny mieć temperaturę pokojową, uwierzcie warto ;)

- 500 g twarogu, jeśli z wiaderka to wiadomo nie mielimy, jeśli w kostce, warto zmielić dwukrotnie, aby nie było grudek.
- 300 g brzoskwiń z puszki
- 3 jaja
- 100 g cukru pudru
- 1 budyń śmietankowy (proszek)

Na początek ubijamy jaja z cukrem na puszystą masę, powinna blednąć z czasem w trakcie ubijania. Brzoskwinie blendujemy na gładką masę. Do ubitych jaj dodajemy ser, masę brzoskwiniową i wsypujemy budyń. Całość mieszamy jedynie do połączenia się składników.

Na dno tortownicy (u mnie średnica 24 cm) wykładamy ciasto z lodówki, następnie wlewamy na nie masę serową i wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 170 stopni C na 70 minut.

MUS BRZOSKWINIOWY:
- 2 łyżki masła
- 6 łyżek syropu z brzoskwiń
- 2 połówki brzoskwiń
- 2 łyżeczki cukru pudru
- 3 łyżki kwaśnej śmietany
- łyżeczka żelatyny rozpuszczona w niewielkiej ilości wrzątku.

Brzoskwinie blendujemy. Masło, cukier i sok podgrzewamy do połączenia składników. Zdejmujemy z ognia, dodajemy brzoskwinie i rozpuszczoną żelatynę. Wstawiamy do lodówki na czas stygnięcia sernika. Pamiętając, aby sernik studzić w lekko uchylonym piekarniku :)
Oczywiście musicie zerkać na mus, aby nie zdążył się całkiem ściąć zanim wylejecie go na sernik ;)

Smacznego sernikowicze :)

piątek, listopada 07, 2014

Blogosfera Canpol - recenzja butelek antykolkowych :)

Blogosfera Canpol - recenzja butelek antykolkowych :)

piątek, listopada 07, 2014

Blogosfera Canpol - recenzja butelek antykolkowych :)

We wrześniowej akcji testowania braliśmy czynny udział, do testów dostaliśmy butelki antykolkowe szerokootworowe z serii "Owoce".

Jako, że Oskarek skończył w tym tygodniu dopiero 5 miesięcy i butelki używa raczej do picia koperku, czy rumianku to obecnie na testu nadawała się butelka "EasyStart" o pojemności 120 ml.


Na powyższym zdjęciu mamy butelkę (z filizanką koperku), "zatyczkę" i dysk zabezpieczający.

Butelka posiada zawór antykolkowy, który pozwala na odprowadzenie powietrza z wewnątrz butelki, co zmniejsza ryzyko wystąpienia kolki u maluchów. Smoczek wykonany jest na wzór kobiecej piersi.

Butelka ma świetny design i bardzo dobrze trzyma się ją w dłoni. Dziwi mnie tylko to, że na najmniejszej jest napis sugerujący używanie butli przez dziewczynkę, a na największej przez chłopca, a przecież i chłopcy i dziewczęta są kiedyś małe i z wiekiem rosną. . Hmm, trudno mi to jakoś zrozumieć, co autor miał na myśli.

U nas niestety średnio sprawdził się smoczek, który przy tej najmniejszej butelce wydaje jak na małe dziecko za dużo płynu na raz i ciągle z resztą. Karmiąc piersią mleko też często leci jak szalone, nie raz Maluch się krztusił, nie powiem ale tutaj, projektując produkt dla małego człowieka powinno mieć się na uwadze, że nie jest on w stanie tak szybko połykać.


Dobra wiadomość jest taka, że z czasem Oskar oswoił się z butelką na tyle, ze udało się zrobić zdjęcie, kiedy z niej korzysta, bo przestał się ciągle krztusić. 

W mojej ogólnej ocenie butelki są warte zakupu. :)

niedziela, listopada 02, 2014

Wyniki konkursu :)

niedziela, listopada 02, 2014

Wyniki konkursu :)

Rajstopy lecą do:

Sylwia Kuzioła
Karolina Wróbel
Matka Bloguje
Serdecznie gratuluję :) 
Copyright © Gotuj i Mieszkaj , Blogger